niedziela, 13 lipca 2014

Miłość. Tak po prostu.

Nie przepadałam nigdy za zimą. Nienawidziłam mrozu, śniegu i tego że musiałam chodzić ubrana w kilka grubych warstw ubrań by zachować normalną temperaturę ciała. Unikałam wtedy jakiegokolwiek wyjścia na dwór a od tej zasady były trzy wyjątki:
1) wyjazd na święta do domu/Nory
2) powrót do Howgartu z domu/ Nory
3) lekcje w szklarni znajdującej się na zewnątrz
Inne przypadki wymagające mojego kontaktu ze śniegiem automatycznie były odrzucane. Więc dlaczego do jasnej cholery Ronald Bilius Weasley, ten przeklęty, nieczuły rudzielec, który niedawno złamał mi serce, nie mógł tego zrozumieć?!
-Powtarzam po raz kolejny-podniosłam głos-Nigdzie nie idę z wami. Nie mam ochoty iść do Hogsmeade. ZAPROŚ KOGOŚ INNEGO BO JA NIE ZAMIERZAM MARZNĄĆ TYLKO PO TO BY POGAPIĆ SIĘ NA MIOTŁY ALBO JAK TY CAŁUJESZ SIĘ Z LAVENDER!
Chłopak spojrzał na mnie jakbym co najmniej zabrała mu ostatni kawałek kurczaka, prychnął i odszedł.
-Co za debil...-usłyszałam rozbawiony, cichy głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam Malfoya opartego o ścianę i przypatrującego się uważnie Ronowi. Jego zazwyczaj dumna mina nie miała już nawet cienia tego samozadowolenia co zwykle. Widocznie pogłoski o jego śmierciożerczej działalności odbijały się nie tylko na jego wyglądzie ale też i zachowaniu.
-Co ty w nim widzisz?-zapytał dalej wpatrując się w znikającą za rogiem rudą czuprynę.
W jego głosie zniknęła też dawna pogarda do wszystkiego co żyje i myśli oraz do szlam (wszyscy bowiem znają teorię Malfoyów, która głosi, że ja i mi podobni czarodzieje jesteśmy odrębnym gatunkiem nie wartym niczego...).
-Nie mam pojęcia.-mruknęłam i odeszłam. Nie próbował zatrzymać mnie wyzwiskami czy głupimi zaklęciami, to była jedna z tych chwil (które zdarzają się ostatnio coraz częściej) podczas której zachowywał się względem mnie jak człowiek. Przyznaję, że to miła odmiana, lepsza od przeprosin. Ignorancja-widocznie tego mi było trzeba z jego strony by poczuć się lepiej w całej tej sytuacji.
Przechodząc korytarzem przystanęłam na chwilę przy oknie z którego był doskonały widok na główne wejście. Widząc Rona i Lavender razem, od razu pożałowałam, że to zrobiłam. W oczach stanęły mi łzy, ale zacisnęłam powieki mocno i nie otworzyłam ich dopóki ochota na płacz nie minęła. Serce pękło mi po raz kolejny, tym razem jednak zmieniło się w drobny pył.
Babcia zawsze mi powtarzała, że ci którzy doprowadzają nas do płaczu nie są warci naszych łez. Kto by pomyślał, że i Ron będzie jedną z tych osób.
Wpatrywałam się tępo w obraz ukochanego rudzielca całującego inną dziewczynę i minęła chwila nim zauważyłam machającą do mnie Ginny. Jej brat był tak zaabsorbowany pochłanianiem warg swojej ukochanej, że nie zauważył wyczarowanego napisu nad nim.
"Ron to idiota! Jeżeli coś spotka go coś okropnego, wiedzcie, że zasłużył raniąc moją przyjaciółkę!"
Prawdopodobnie miał towarzyszyć chłopakowi przez dłuższy okres czasu.
Nikt tak jak Ginny nie umiał poprawić mi humoru. Mimo, że była siostrą tego, który mnie skrzywdził nie stawała po jego stronie. Przyjrzałam się jej uważnie i zauważyłam, że wokół niej narastała ilość latających śnieżek. Przechyliłam głowę w pytającym geście a ona uśmiechnęła się szeroko i machnęła różdżką po raz kolejny. W tym samym też momencie, za pomocą czarów rudowłosej wredoty jaką niewątpliwe była Ginny, wszystkie śnieżki uderzyły w Ronalda i jego dziewczynę przerywając im wzajemne pochłanianie się. Oboje odskoczyli jak poparzeni od siebie i starali się unikać śnieżnych ciosów. Na marne.
Kiedy Ron został powalony na ziemię największą ze śnieżek (podejrzewam, że Ginny dodała w środku jakiś kamień...) podeszła do niego i zmieniła jego wygląd, tak by łudząco przypominał goblina lub trola. Nie powstrzymały ją nawet rozpaczliwe krzyki upiornej blondynki*.
Uśmiechnęłam się delikatnie i uniosłam swą różdżkę za pomocą której wyczarowałam napis "DZIĘKUJĘ" z sercem. Przyjaciółka pomachała mi jeszcze raz a ja odeszłam do swojego dormitorium. Nie wiem dlaczego to zrobiła, bardziej przydałoby mi się teraz czyjeś towarzystwo, osoba której mogłabym się wyżalić i wypłakać w ramię, jednak mimo to doceniałam starania przyjaciółki. Jak dobrze, że nikt nie wie wszystkiego co się stało..
Kiedy kładłam się na swoje łóżko towarzyszyły mi współczujące spojrzenia współlokatorek, nie sądziłam, że wieści w Hogwarcie, aż tak szybko się rozchodzą. Przykryłam twarz poduszką bo miałam już powyżej uszu tych sugestywnych min jakie towarzyszyły mi od wczorajszego wieczora. To, że nakryłam Rona na zdradzie w dniu w którym dowiedziałam się o śmierci matki niczego nie zmieniało, prawda? Życie toczy się dalej i tego typu bzdety...
-Hermiono.. jakaś sowa przyleciała-usłyszałam i podniosłam się z ociąganiem z łóżka. Poczułam przeszywający chłód.
Trzask drzwi uświadomił mi, że znajdowałam się sama w pokoju co było mi bardzo na rękę. Podeszłam do sowy i odpięłam list od jej nóżki a ta nawet nie zaczekała na odpowiedź tylko od razu wyleciała przez niezamknięte okno. Odłożyłam list na stolik i czym prędzej zamknęłam je cały czas trzęsąc się z zimna. Jeszcze chwila a wyziębiłabym sobie organizm na tyle by być chorą.
"Potrzebuję inteligentnego towarzystwa aby się z kimś napić.
Jako, że sam ze sobą nie mogę ( z oczywistych powodów) postanowiłem zaprosić Ciebie.
Pokój Życzeń, godzina 17.00. Nie spóźnij się!
PS. NIE jestem zdesperowany!"
Liścik, który dostałam wywołał u mnie zszokowany, zdziwiony i zarazem rozbawiony stan. Nie poznawałam tego pisma, ale sam charakter wypowiedzi podsuwał mi kilka propozycji kim mógłby być autor wiadomości. Oczywiście, że żadna z teorii nie mogła okazać się prawdziwa więc musiałam iść i to sprawdzić osobiście by wiedzieć kogo później katować za naruszanie mego spokoju. Musiałam znaleźć coś dzięki czemu choć na chwilę mogłabym zapomnieć o prawdziwym świecie.
Nie przebierając się nawet, wyszłam z dormitorium i nie śpiesząc się po jakimś czasie dotarłam do ściany w której powinny być drzwi do Pokoju Życzeń. Spojrzałam na zegarek na ręce (nie był to mugolski zegarek, lecz wykonany w jednym ze sklepów na Pokątnej) i westchnęłam. Jeszcze pół godziny dzieliło mnie od poznania nadawcy liściku.
-Jak dobrze, że jeszcze nic nie przygotowałem w środku-usłyszałam głos osoby, którą najmniej spodziewałam się w tej chwili ujrzeć-Inaczej czekałabyś jeszcze jakiś czas. Czy ty zawsze tak wcześnie przychodzisz?
-Malfoy?-spojrzałam na niego zdziwiona i wstałam z podłogi na której wcześniej siedziałam-To ty mi to napisałeś?-wyjęłam karteczkę i mu podałam.
Blondyn podrapał się po policzku i nic nie odpowiedział. Zamiast tego przeszedł trzy razy wzdłuż ściany mrucząc coś pod nosem.
-Wejdź, proszę-wskazał mi dłonią drzwi, które nagle się pojawiły.
Nie wiem co mnie podkusiło, ale skorzystałam z jego propozycji.
Nim się obejrzałam nastała wiosna.
Przez ten czas nie odzywałam się do Rona a Ginny uprzykrzała mu życie na każdym kroku. Harry nie wtrącał się do naszych potyczek. Przyznaję, że to było całkiem zabawne, chociaż czasem zdarzało jej się przeholować, na przykład w momencie gdy jej "żart" zakończył się naszym (moim, jej i Rona) pobytem w Skrzydle Szpitalnym ze względu na "parę" zadrapań i siniaków powstałych w skutek wybuchu.
Wolny czas mijał mi na nauce do egzaminów końcowych i potajemnych spotkaniach z Malfoyem. Muszę przyznać, że był godnym rozmówcą i świetnym organizatorem naszych małych "przyjęć". Spotykaliśmy się za każdym razem kiedy któreś z nas nie radziło sobie z rzeczywistością. Kto by pomyślał, że najbardziej będę mogła zaufać Ślizgonowi a nie swoim przyjaciołom? Owszem, Ginny zawdzięczam wiele, ale to dzięki blondynowi nie tylko posklejałam zranione serce, ale też i zaczęłam sobie radzić z wszystkim co się wokół mnie działo. Powoli zaczynałam godzić się ze świadomością, że nigdy więcej nie ujrzę mojej matki.
Każdy wieczór spędzony razem wyglądał tak samo. Zasiadaliśmy wtedy przed kominkiem w Pokoju Życzeń, Malfoy wyciągał alkohol (nie gustowałam w Ognistej, więc po świętach przemyciłam coś co uwielbiałam) i rozlewał dopóki oboje nie zasnęliśmy pijackim snem. Przyznaję, że choć niemoralne to jednak bardzo pomocne to było. Oprócz picia, rozmawialiśmy także na każdy temat-dowiedziałam się w ten sposób prawdy, która była potwierdzeniem plotek jakie krążyły od połowy wakacji. Malfoy okazał się być Śmierciożercą, ale to nie dyskryminowało go by być dobrym człowiekiem. Zaryzykowałam i mu zaufałam, zrobiłam coś na co nikt do tej pory się nie odważył i nie żałuję tego. Draco nikogo nie uśmiercił. Wiedziałam, że to mogło się zmienić w każdej chwili, lecz ja wierzyłam, że tego nie zrobi.
Wybierając się na kolejne spotkanie dostałam list, który zrujnował moje życie doszczętnie.
"[....] Z przykrością zawiadamiamy, że Henry Julian Granger został znaleziony martwy[....]"
Łzy natychmiast popłynęły z moich oczu szokując moje współlokatorki, jednak żadna nie zainteresowała się tym co mogło się stać. Głupie, puste egoistki... Wiedziałam, że na nie nie mogłam liczyć, więc wybiegłam z dormitorium i, mijając po drodze Harry'ego i Ginny splecionych w uścisku, wybiegłam z Wieży Gryfonów. Podświadomie szukałam Malfoya i znalazłam go wychodzącego zza zakrętu, chociaż z trudem rozpoznałam jego osobę. Kierował się w moją stronę, więc uznałam, że on także szukał mnie. Przystanęłam widząc jego załamaną minę i list, wyglądający identycznie jak ten, który otrzymałam. Wytarłam oczy i nos o rękaw, ale łzy nadal spływały mi powoli po policzkach.
-Ojciec?-zapytał przyglądając się temu co trzymałam w ręce.
Przytaknęłam i przytuliłam się do niego najmocniej jak mogłam.
-Moja... matka...-szepnął wtulając się w moją szyję.
-Przykro mi...-to było jedyne na co w tej chwili było mnie stać.
Od tamtej pory minęły już lata. Z czasem, oboje dowiedzieliśmy się prawdy o śmierci naszych rodzicach. Narcyza miała za zadanie zabić mojego ojca żeby mnie dobić (miało to podobno osłabić Pottera...), ale odmówiła. Miała już dosyć ślepej wiary w czyny Voldemorta i wykonywania jego rozkazów. Zabił ją jej własny mąż, który skończył w miejscu gorszym niż Azkaban. Ponoć mój tata pierwsze śmiercionośne zaklęcie jakie wtedy padło przyjął na siebie by uratować kobietę. Był to bohaterski czyn, ale nieskuteczny-przecież oboje w konsekwencji zginęli.
Kiedy odwiedzam Harry'ego i Ginny towarzyszy mi żal skierowany ku Wybrańcowi, ale także ku samej sobie. Staram się żyć normalnie, jednakże świadomość, że moi rodzice zginęli przeze mnie i znajomość  z Potterem często nie daje mi spać po nocach. Czasami w nocy mam wrażenie, że stoją nade mną i chcą mi coś powiedzieć. Nigdy jednak nie dowiedziałam się co.
Draco po śmierci matki nie wrócił do ojca, został (dzięki mojej rekomendacji) członkiem Zakonu Feniksa i walczył przeciwko złu. Nie uważał, że śmierć Narcyzy była winą mojego ojca, a tym bardziej moją. Liczył się z faktem, że w każdej chwili może stracić rodziców-mogli umrzeć ugodzeni Avadą za każdy zły ruch. Na początku trudno było wszystkim przyjąć do wiadomości to, że ja i Draco byliśmy przyjaciółmi. Jako pierwsza pojednawczy ruch wykonała Ginny a za nią kolejni członkowie Zakonu. Został przyjęty do organizacji i stał się kolejnym synem pani Weasley, która po wysłuchaniu historii jego życia postanowiła chyba wynagrodzić mu wszystkie lata cierpienia traktując go jak własne dziecko-z miłością okazywaną na każdym kroku. Nie powiem, że Draco się nie zawstydził gdyż byłoby to kłamstwem.
Po Bitwie postanowiłam zostać lekarzem i w niecałe pięć lat później pracowałam w mugolskim szpitalu. Zmierzenie się z normalnym życiem dorosłej osoby było ciężkie bez wsparcia rodziców, ale dałam radę. Chciałam się odciąć na jakiś czas od świata czarodziei, zapomnieć o całym złu jakie przez niego doświadczyłam.
Każdy podczas wojny kogoś stracił i zmienił się. Niektórzy dojrzali, inni zdziecinnieli. Myślę, że i ja także-nauka już nie stanowiła mojego priorytetu życiowego, zaczęłam cieszyć się każdą chwilą bo kto wie czy to nie jest ona moją ostatnią? W moim życiu nastąpił szereg zmian, ale jedno pozostało niezmienne-nadal nienawidziłam zimna.
-Zapomnij, że wyjdę z tobą gdziekolwiek!-krzyknęłam owijając się w koc.
-Kochanie...-poczułam jak mężczyzna mojego życia całuje mnie w szyję-Chodź, będzie fajnie.
-Nie ma mowy!-mruknęłam odkrywając się i rozpinając guziki jego koszuli.
-A więc tak chcesz spędzić wieczór?-zapytał z uśmiechem a ja zaniemówiłam na moment. Cały czas porażało mnie spojrzenie jego oczu. Biła z nich miłość o jaką nikt by go nie podejrzewał.
-Mhm.-przytaknęłam i go pocałowałam. Zaśmiał się i zdjął mi sweter.
-Hermiono...-szepnął całując mój brzuch.
-Tak?
-Kocham cię.
W oczach stanęły mi łzy i mocno go przytuliłam.
-Wreszcie to powiedziałeś, Draco!
Konsekwencją tego wieczoru był nasz synek, Scorpius, ale o tym może kiedy indziej opowiem.

2 komentarze: