Rozdział 1. Pierwsza noc.
Pamięć to raj, z którego nikt nie może nas wygnać, lub piekło, z którego nie możemy uciec...
Od zakończenia wojny minęło blisko pięć lat. Mimo to Hermiona często, jeżeli nie codziennie, budziła się z głośnym krzykiem. Śniła o tych, którzy odeszli, o tych, którzy ją skrzywdzili, o Bellatriks, Tonks, Lupinie, Śmierciożercach... Jej sny opływały w krew, krzyki, mordercze klątwy. I jego ręce. Ręce, które zadały jej większego okrucieństwa niż tortury Bellatriks.
...nauczę cię paru sztuczek...
Tej nocy nie było inaczej. Hermiona obudziła się cała zlana potem z niemym krzykiem na ustach. Od pewnego czasu nie krzyczała-nie miała na to siły. Kiedy spojrzała na zegarek, który wskazywał trzecią czternaście rano, westchnęła i zapaliła lampkę stojącą tuż obok niego. Do "oficjalnej" pobudki zostało jej jakieś cztery godziny. Była pewna, że nie zaśnie, ale też nie mogła zmarnować tego czasu.
...zamknij się i ściągnij spodnie!...
Wstała z łóżka i machnięciem różdżki pościeliła je. Omiotła spojrzeniem swoją sypialnię.
Mieszkała w niezbyt ładnym domku z dwiema sypialniami na przedmieściach Londynu. Wszędzie miała daleko, zwłaszcza do magicznej części miasta, ale nie przeszkadzało jej to. Chciała choć trochę odseparować się od starego otoczenia i przyjaciół, którzy opuścili ją w potrzebie.
Zeszła na dół do kuchni i włączyła ekspres do kawy. Szybko pobiegła na górę się ubrać a gdy wróciła, kawa czekała na nią gotowa. Robiła tak co rano. Dzięki temu miała minimalne poczucie, że ktoś o nią dba.
Wypiła powoli kawę i zjadła śniadanie, które niechętnie sobie przyrządziła. Kanapki z serem zbrzydły jej już dawno, ale nie śmiała zrobić sobie czegoś innego.
Posprzątała w kuchni i z powrotem weszła na górę, do łazienki.
,,Aleś ty brzydka, Granger" pomyślała gdy szczotkując zęby wpatrywała się w swe odbicie. Chudziutka twarz, nieco zapadnięte policzki, cienie pod zmęczonymi oczami i włosy, które stały w każdą możliwą stronę. Mając dwadzieścia dwa lata Hermiona Granger wyglądała niczym uosobienie Śmierci.
Zeszła do salonu i usiadła w tym samym wyblakłym fotelu jak każdego ranka. Zegar wybił cicho godzinę czwartą.
Trzy godziny do pobudki.
Przesiedziała chwilę w fotelu, wstała, wzięła do ręki pierwszą lepszą książkę i znów usiadła. Na czytaniu zeszło jej ponad dwie godziny, ale do pójścia do pracy zostało jeszcze dużo czasu. Hermiona pracowała jako magomedyk w Św. Mungu na oddziale psychiatrycznym. Zajmowała się ludźmi, którzy nie byli w stanie sobie pomóc, m.in. rodzicami Neville'a Longbottoma. Lubiła tą pracę. Była jej jedyną przyjemnością.
Po wojnie wiele się zmieniło i nie tylko Hermiona z tego powodu nie mogła spać po nocach. Draco Malfoy każdego dnia toczył walkę ze sobą i udowadniał wszystkim, że był wart wybaczenia i zapomnienia jego grzechów. Z każdym dniem miał jednak dosyć tych spojrzeń, które oczekiwały chwili kiedy to popełni jakąś głupotę. Za wstawiennictwem Pottera (,,świętego Pottera, który robi to tylko po to by dobrze wyjść w oczach innych!") został Aurorem, tak jak tego kiedyś w dzieciństwie pragnął, nim się dowiedział, że arystokracie nie przystoi taki zawód.
Obudził się o czwartej, jak każdego ranka. Nie zapalał lampki, w ciemności czuł się znacznie bezpieczniej, dlatego też zasłony w jego sypialni nie przepuszczały jakiegokolwiek światła. Przetarł oczy i wstał. Z szafki przy łóżku wyjął zapalniczkę i mugolskie papierosy. Zapalił jednego i z papierosem w ustach zaczął się ubierać w wygodne ciuchy. Nie przeszkadzał mu popiół, od czego były w końcu skrzaty?
Kiedy wyszedł z domu pierwsze promienie słońca budziły wszystkich do życia o czym ptaki nie omieszkały poinformować swym śpiewem.
Zaczął biec.
Biegł dopóki nie poczuł wycieńczenia w swych mięśniach, ale nawet wtedy nie zatrzymał się by odpocząć. Zamiast tego wolniejszym tempem wrócił do domu.
Blaise Zabini zawsze się śmiał z tego co robił Draco, jego nieco pokrętnego stylu życia-dbał o siebie, o swoją kondycję i ciało a palił przy tym papierosy i często zaglądał do kieliszka.
Przekroczył próg sypialni, która była nieskazitelnie czysta mimo stanu w jakim ją zostawił. Skrzaty po raz kolejny się spisały.
Draco wziął prysznic nie śpiesząc się, po czym ubrał mundur Aurora i zszedł do jadalni na śniadanie, które zawsze jadał w samotności nawet w czasach, gdy to miejsce tętniło życiem.
-Nie czekajcie na mnie z obiadem-powiedział sucho, gdy skrzaty pojawiły się by posprzątać po nim w jadalni. Słudzy przytaknęli delikatnie i zniknęli najszybciej jak się dało zostawiając po sobie ład i porządek.
W pracy Hermiona udawała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wypełniała każde swe zadanie najlepiej jak potrafiła uśmiechając się przy tym do pacjentów. Starała się dać im poczucie normalności, dlatego też, np. czarodzieja uważającego się za Merilna nazywała tymże imieniem. Była specjalistką w swoim fachu, jedną z najlepszych. Dzięki tej pracy wiedziała, że robi coś by pomóc innym i to ona dostaje zasłużone pochwały.
-Witaj, Hermiono.
Prowadziła właśnie co tygodniowe spotkanie terapeutyczne, podczas którego rozmawiała z Merlinem. Mężczyzna uważał, że wszystko z nim było w porządku, choć wszystko temu przeczyło.
Chory nigdy nie przyzna się, że coś mu dolega.
Usłyszała to na pierwszych zajęciach z psychologii. Dziś mając już trochę doświadczenia w tym zawodzie niestety musiała się zgodzić z ową prawdą.
Drzwi się otworzyły i do środka wszedł ordynator oddziału, Tobias Greenwood.
-Dzień dobry-posłała mężczyźnie nikły uśmiech.
Merlin wpatrywał się w nich. Nie podobało mu się, że ktoś im przeszkodził w rozmowie.
-Mogę na chwilę ci zabrać Hermionę?
Merlin niechętnie przytaknął głową.
Nie lubił całego personelu medycznego, z wyjątkiem panny Granger, którą ubóstwiał. Jednakże tego mężczyzny nienawidził najbardziej. Czemu? Ponieważ to on doprowadził do jego zamknięcia na piętrze dla wariatów. Namówił jego rodzinę na ten krok, choć oni nie byli przekonani do tego pomysłu.
-Do jasnej cholerny, jestem Merlin. Czy oni nie mogą dać mi już spokoju?!-mężczyzna szepnął do siebie i wpatrywał się uważnie w drzwi za którymi zniknęła jego ulubienica.
Miał złe przeczucie.
Hermiona w tym czasie stała na korytarzu i słuchała co jej przełożony ma do powiedzenia. Gdy skończył swój monolog, zamyśliła się na chwilę.
-Innymi słowy mam się zająć jednym z Aurorów, ponieważ jego szef boi się, że może być chory?-podsumowała.
-Dokładnie tak-Tobias przytaknął.
-Nie ma problemu.
Nowe obowiązki przysporzyły jej jeszcze więcej pracy. Cieszyła się z tego jak nigdy.
-Powiedz, że żartujesz!
Gabinet szefa Biura Aurorów wyglądał jakby przeszedł po nim huragan. Wszędzie walały się papiery, listy gończe, raporty... Harry Potter miał to jednak wszystko najzwyczajniej w świecie gdzieś. Lubił bałagan w swoim gabinecie, lubił chaos w swoim życiu. Myśl, że mógłby prowadzić normalne, spokojne życie w jakimś miasteczku z kochającą żoną czekającego na niego zawsze w domu była okropna. Dlatego związał się z Ginny, która nie zawsze (tak jak on) mogła przesiadywać w domu ze względu na treningi czy mecze wyjazdowe.
-Nie-mina czarnowłosego mężczyzny była niezwykle zacięta.
Z Draco Malfoyem znał się od pierwszego roku nauki w Hogwarcie, ale tolerować zaczęli się dopiero całkiem niedawno. Stąd też jego troska o znajomego jak i podwładnego, którego to wysłał na terapię. Bał się, że któregoś dnia blondyn może coś sobie zrobić. A jak nie sobie to innym.
Problemem blondyna był on sam.
Jego agresja podczas "łowów" jak nazywano żartobliwie wśród Aurorów poszukiwanie wciąż żyjących popleczników Voldemorta czy innych czarnoksiężników.
Fakt, że nie spał.
Niezwykle częsta zmienność nastrojów.
Alkohol, który często spożywał.
On sam. Po prostu.
-Jutro miałem wyjechać do Azji! Na misję z Grantem!-warknął Draco.
-Wiem. Zamiast ciebie pojedzie Neville.-Harry westchnął i zdjął okulary-Od jutra idziesz na terapię czy ci się to podoba czy nie. Muszę dbać o swoich podwładnych, więc nie masz innego wyjścia, musisz się zgodzić. Albo terapia albo koniec z pracą Aurora. Wybieraj.
Hermiona skończyła popołudniowy obchód i czekała w swoim gabinecie na Aurora, którym miała się zająć. W wolnej chwili popijała kawę i przeglądała raporty medyczne o stanie swych pacjentów. Sytuacja niektórych się poprawiała, innych pogarszała, ale stan Merlina ciągle był taki sam.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi, więc odłożyła papiery i machnięciem różdżki sprawiła, że schowały się w odpowiednich szufladach w szafce po jej lewej stronie.
-Proszę.-powiedziała a do środka wszedł mężczyzna, którego najmniej się spodziewała.
___________________________
Rok szkolny zaczął się na dobre. Niestety.
Chciałam serdecznie pozdrowić moją nauczycielkę od zabawnego przedmiotu "technologia czegoś tam i coś jeszcze". Dzięki niej moje życie jest jeszcze nudniejsze i jeszcze bardziej obszerniejsze w wiedzę o tynkach.
Tynki to esencja życia :3 Ta wiedza przyda ci się do... no... burzenia ścian. Albo to... em... CO TY MASZ TO TYNKÓW, TYNKI SĄ ZAJEBISTE! Dobra, ale o rozdziale... wszystko piękne i wgl cud, miód i kupa tęczowego gówna, ale za krótkie i skończyłaś w chamskim momencie. Ale czy Herm i Smok się pogryzą? A może zachowają się kulturalnie i jak cywilizowani ludzie? Meh, whatever, ale dawaj Syrmione i pisz szybciej, bo nawet oczu na dłużej nie ucieszyłam.
OdpowiedzUsuń