wtorek, 17 marca 2015

II. Poranki są straszne .II

Wielki zegar wahadłowy, który znajdował się między kuchnią, a jadalnio-salonem i jednocześnie obok schodów prowadzących na pierwsze piętro, w każdy poniedziałek, niezależnie od uroczystości czy pory roku, nieuznający wyjątków, równo o godzinie ósmej dudnił jak oszalały przez dobre kilkadziesiąt minut. Nikt nigdy nie zadał sobie trudu, aby dowiedzieć się, czemu zegar tak przeraźliwie hałasuje.
I to właśnie ten codzienny, poniedziałkowy hałas obudził Hugo o godzinie ósmej rano. Chłopak westchnął, znowu mając cichą nadzieję, że ktoś wreszcie zapanował nad tym śmieciem, jak zwykł go nazywać. Podniósł się do pozycji siedzącej, ziewnął przeciągle, po czym wstał. Zrobił parę skłonów, tak na pobudzenie, po czym podszedł do szafy. Już dawno się spakował. Jego kufer z wszystkimi potrzebnymi przedmiotami leżał w salonie, wraz z kilkoma innymi pakunkami.
Kiedy wybierał rzeczy do ubrania, słyszał podniesione głosy swoich rodziców. Nie zwrócił na nie większej uwagi, gdyż w każdy poniedziałek dotyczyły tej samej kwestii.
— Zrób coś z tym cholerstwem, Ron! Już od kilku lat nas męczy!
— Próbuję, Hermiono!
— To próbuj bardziej! Pozbądź się go, zajmuje tylko miejsce!
— O nie, co to, to nie! To pamiątka rodzinna! Nie będę jej wyrzucał, wybij to sobie z głowy!
—Jak nie uciszysz tego za pięć minut, bierzemy rozwód!
— Skarbie...
Krzyki ostatecznie ucichły, ale Hugo doskonale wiedział, że była to cisza przed burzą. Poprawił kołnierzyk swojej koszuli w kratkę i spojrzał w lustro. Jak zwykle wyglądał doskonale. Żadnych zagnieceń na ubraniu, włosy poukładane i brak oznak zmęczenia.
Rozejrzał się po pokoju, ale nigdzie nie dostrzegł swojego szczura. Zawsze siedział na parapecie, bo był zbyt leniwy, aby gdzieś wyjść.
— Dell! – zawołał. Po kilku sekundach w jego pokoju znikąd pojawił się czarny kot, a raczej kotka. Kotka nazywała się Dell i była pupilem Rose, chociaż ona i jej zwierzę nie pałały do siebie nadmierną sympatią. Dell w pysku trzymała spokojnego, białego szczura, który podchodził do swojej sytuacji dosyć obojętnie. Kotka otworzyła usta, po czym wybiegła przez okno, a szczur upadł na podłogę i drgnął, jakby nagle zdał sobie sprawę, że jeszcze żyje. Powoli, dumnym krokiem, co było nieco zaskakujące jak na szczura, ruszył ku klatce i usadowił się na miękkim posłaniu w środku. Szczur nazywał się Edward i był pupilem Hugo.
Hugo zamknął klatkę, po czym chwycił ją za rączkę i udał się na dół. Położył przedmiot na kufrze i skierował się ku wciąż dudniącemu zegarowi. Ron próbował uspokoić przedmiot, mamrocząc pod nosem różne zaklęcia, ale nie dawało to żadnego skutku. Każdy zdążył się już przyzwyczaić do pobudek o ósmej rano, ale nie należały one do najprzyjemniejszych rzeczy.
Bez słowa podszedł do ojca, wyciągnął swoją różdżkę, mruknął zaklęcie, a zegar natychmiast ucichł. Ron westchnął cicho, nie wiadomo, czy załamany swoją bezradnością czy umiejętnościami syna, które znacznie przewyższały jego. Czuł się poniżony. A mógł wkuwać te głupie formułki, kiedy był jeszcze w szkole!
— Jak się spało, Hugo? – spytała Hermiona, wchodząc do kuchni. Nie miała za dużo czasu, więc machnęła różdżką, a kanapki wylądowały na stole przed Hugo.
— Dobrze, póki nasz przyjaciel nie dał znać o swojej jakże potrzebnej nam wszystkim obecności – odpowiedział oschle, biorąc gryz kanapki. Kobieta westchnęła, pocałowała syna w czoło, po czym oznajmiła, że będzie na nich czekać na peronie, bo musi coś jeszcze załatwić. Drzwi zamknęły się za nią, a chwilę później usłyszał jej krzyk. Zaciekawiony wyjrzał przez okno. Hermiona trzasnęła zdenerwowana furtką, mrucząc pod nosem jakieś przekleństwa. Chłopak zerknął na grządki kwiatów, nad którymi unosił się brązowy dym, prawie przeźroczysty.
— Łajnobomby – mruknął, po czym przewrócił oczami. Skierował się na piętro po schodach, porywając przy okazji kanapkę.
Minął sypialnię rodziców i łazienkę, po czym zajrzał do pokoju siostry. Stał tam już Ron, próbując za wszelką cenę obudzić Rose. Kiedy chciał jej zdjąć opaskę z oczu, na której namalowane były usta, rysunki ugryzły go w palce. Pan Weasley wrzasnął, chwytając się za obolałe członki i spoglądając na przedmiot z pewnym oburzeniem, zdziwieniem i strachem.
— Obudzę ją – powiedział Hugo, a Ron opuścił pokój z ulgą widoczną na twarzy. Chyba ostatnio naprawdę się przepracowywał.
Hugo obszedł łóżko z drugiej strony, gdzie na podłodze leżała całkiem spora ilość ubrań. Usunął je stamtąd, upychając wszystko pod mebel. Wrócił do swojego poprzedniego miejsca, po czym zrzucił Rose z łóżka. Syknęła z bólu, powoli dochodząc do siebie. Zdjęła opaskę z oczu, po czym rzuciła ją gdzieś w kąt. Wstała, trzymając się za obolałą gość ogonową i głowę.
— Wyglądasz okropnie – stwierdził chłodno chłopak, po czym opuścił pokój najszybciej jak potrafił, uchylając się po drodze przed rzuconą przez siostrę poduszką.
— Też cię miło widzieć, braciszku – mruknęła, ziewając przeciągle. Spojrzała na zapakowany kufer i parę innych rzeczy, które leżały przy drzwiach. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym powędrowała do łazienki. Miała naprawdę cudownego brata.
***
Za to Lily Potter nie mogła powiedzieć tego samego o swoich dwóch, starszych braciach, z czego jednego uważała za idiotę, a drugiego za słabeusza. Jej ranki nie należały do najprzyjemniejszych, bo budził ją niemal każdy dźwięk, a James nie należał do tych współczujących.
Jak na razie, doliczyła się trzech typów pobudek podczas pobytu w posiadłości Potterów i żadna z nich nie sprawiała dziewczynie radości.
Pierwszy rodzaj to James Pod Sufitem, czyli instrukcja, jak wlecieć do pokoju siostry na miotle i podrzucić jej kilka łajnobomb ot tak, na dobre rozpoczęcie dnia.
Drugi typ był również związany z Jamesem, ale akurat w tym rodzaju ograniczał się do Albusa, którego pobudki były chyba bardziej brutalne i mniej przyjemne. Miało to swoje plusy, bo wrzask młodszego Pottera działał świetnie jako budzik. Kiedy krzyczał, cała rodzina uświadamiała sobie, że pora wstać.
Trzeci typ, o ile nie najgorszy, występował tylko w jej przypadku. Sąsiedni ghul, bardzo złośliwy swoją drogą, każdego poranka wspina się po ścianie domu i wchodzi do pokoju Lily. Kiedy dziewczyna śpi, ghul, korzystając z okazji, obrzuca Potter grudkami błota zazwyczaj z kawałkami kamieni. Lily więc szybko wybiega z pokoju i zamyka drzwi. Kiedy jednak Potter nie śpi, a ghul wciąż się wspina, Lily wychyla się przez okno i bije ghula kijem, który już chwilę później zalicza bolesne spotkanie z podłożem.
— James, odwal się! Spieprzaj na drzewo, idioto!
Lily otworzyła oczy, ledwo przytomna. Podniosła się do pozycji siedzącej, wpatrując się w pusto w ścianę na przeciwko. Oczy miała podkrążone, jakby trochę zamglone, jednym słowem- nie wyglądała najlepiej. Przetarła oczy, poklepała się po policzkach, po czym stanęła na nogi. Zachwiała się na początku, ale ustała, z czego była dumna. Pierwszy powód, by się cieszyć. I żyć. Może nawet komuś o tym powie, a ta osoba pochwali ją, da nagrodę Czarodzieja Roku lub może chociaż jakiś dyplom?
Przemyślenia przerwało ciche skrobanie za oknem. Już wiedziała, kto odwiedził jej skromne progi. Podeszła do okna, otworzyła je i skierowała swój wzrok na dół. Ghul, który zamarł w swojej pozycji, spojrzał na nią zdenerwowany, mrucząc coś pod nosem. Stworzenie było dosłownie na wyciągnięcie ręki, więc Lily wzięła do ręki kij leżący na parapecie i zadała istocie kilka ciosów. Ghul jęczał i uparcie trzymał się winorośli, po której się wspinał. W końcu jednak spadł, co Lily przyjęła z zadowoleniem.
Wyszła z pokoju, kierując się wprost do lokum Albusa. Kiedy dotarła na miejsce, otworzyła drzwi nawet nie pukając, po czym weszła do pomieszczenia. Al siedział na podłodze, zamieniony w goblina, bardzo wściekłego goblina. Wpatrywał się z rządzą mordu w Jamesa, który turlał się na podłodze ze śmiechu. Kiedy Al zobaczył siostrę, chciał coś powiedzieć, ale z jego gardła wydobył się tylko cichy pisk. Lily, chcąc nie chcąc, parsknęła śmiechem, ale widząc jeszcze bardziej rozwścieczonego goblina-brata, zacisnęła usta w wąską linę..
— James, przemień go z powrotem – odezwała się Lily, a jej głos zadrżał, jakby zaraz miała dołączyć do najstarszego z rodzeństwa. Chciało jej się śmiać, ale wiedziała, że to nie w porządku. — Chwila... przecież jesteś beznadziejny z transmutacji.
— Dokładnie, więc jedyne, co możemy zrobić, to się śmiać i wyluzować! – odparł James, biorąc kilka głębokich wdechów. Policzki go bolały, więc zaczął je sobie masować. — Hej, idziemy na śniadanie?
Odpowiedziały mu głośne i agresywnie warknięcia Albusa-goblina, który gestykulował, a patrzył na Jamesa tak, jakby chciał wysadzić mu mózg. Lily wycofała się powoli i najciszej jak potrafiła, po czym zeszła na dół.
Ginny krzątała się w kuchni, robiąc śniadanie dla całej rodziny. Preferowała ona przygotowywanie posiłków bez użycia magii, ponieważ nie potrafiła opanować tych wszystkich zaklęć, mimo iż jej matka tłumaczyła to już kilka razy. A Ginny gotowała świetnie. Widząc Jamesa i Lily, którzy chichotali pod nosem, uniosła brew w geście zdziwienia, ale o nic nie spytała.
— Gdzie jest tata? – spytała Lily niewinnie, kiedy Ginny postawiła na stole dzbanek z herbatą. Młoda Potter się trzęsła, jakby zaraz miała wybuchnąć śmiechem. James był opanowany, chociaż uśmiechał się rozbawiony. Ginny zmierzyła swoje dzieci ostrym spojrzeniem, a obydwoje przybrali poważny wyraz twarzy.
— Niedługo wróci – odpowiedziała pani Potter na zadane wcześniej pytanie. Nałożyła Jamesowi i Lily tosty z jajkiem oraz trochę bekonu, po czym rozejrzała się dookoła, jakby czegoś szukała. — A gdzie jest Albus? Albus! – zawołała najgłośniej jak potrafiła. James parsknął śmiechem, ale natychmiast się uspokoił. Lily oddychała głęboko, byleby tylko się nie roześmiać. Usłyszeli człapanie jakiegoś stworzenia, a już po chwili przed Ginny stawił się Albus-goblin. Kobieta spojrzała na istotę, po czym wybuchła głośnym śmiechem. James opluł się sokiem, chichocząc pod nosem, Lily wypadł z ust przeżuwany pokarm i po chwili dołączyła do brata. Goblin zrobił groźną minę i zacharczał, a Ginny natychmiast odchrząknęła i zganiła swoje dzieci. Zdenerwowany Albus zajął miejsce przy stole, a pani Potter nałożyła mu śniadanie. Lily i James zdążyli się już uspokoić, chociaż ciągle spoglądali na niego rozbawieni.
Po kilku minutach ktoś zapukał do drzwi. Ginny właśnie robiła coś w warsztacie, więc kazała swoim dzieciom otworzyć. James siedział na kanapie i oglądał telewizję, nie mając zamiaru się ruszyć. Albus przebywał obrażony w swoim pokoju, a Lily była w kuchni i czegoś szukała w lodówce.
— Stworek! – zawołał James. Lily spojrzała brata z niedowierzaniem, po czym zamknęła lodówkę. Z buzi zwisał jej długi sznurek, zapewne popularne ostatnimi czasy żelki, a w ręce trzymała sok z dyni. Małe stworzenie pojawiło się nagle w salonie i wolno podeszło do drzwi.
— Siedzisz niedaleko. Dlaczego sam nie otworzysz? – spytała z wyrzutem Lily, wymierzając w Jamesa oskarżycielsko palec.
— Bo to ich praca – odparł obojętnie chłopak, przełączając kanały. Stworek wpuścił do środka Harry’ego, na którego młodzi Potterowie nie zwracali uwagi. Byli zbyt zajęci swoją dyskusją. Lily zmrużyła oczy, patrząc ze złością na brata. Dokończyła jedzenie żelka, po czym podeszła do Jamesa i wylała na niego sok z dyni. Młody Potter spojrzał na siostrę oburzony. Lily uśmiechnęła się usatysfakcjonowana, ale nie na długo była zadowolona z zaistniałej sytuacji. James chlusnął jej w twarz colą ze szklanki, co młoda Potter przyjęła z największym wybuchem gniewu, jaki jej się kiedykolwiek zdarzył. Rzuciła się na brata i zaczęła go tłuc po twarzy. James próbował odciągnąć od siebie Lily, ale tak się zdenerwował, kiedy wyrwała mu kępę włosów, że aż wziął bijatykę na poważnie. Harry obserwował to wszystko, kręcąc z politowaniem głową.
— Ginny! Nasze dzieci się biją! – zawołał Harry, oczekując, że jego żona zjawi się na miejscu w kilka sekund. Czekał jednak na próżno, bo po kilku minutach pani Potter odpowiedziała:
— To ich powstrzymaj, to też twoje dzieci!
Harry, chcąc nie chcąc, a zapewne odpowiedzią była ta druga opcja, rozdzielił rodzeństwo i usadowił ich na dwóch krańcach kanapy. Oboje siedzieli obrażeni i patrzyli gdzieś w bok.
— Jeśli jeszcze raz coś takiego zobaczę, będziecie spać na dworze razem z ghulem Mimkiem! – zagroził Harry z poważnym wyrazem twarzy. Lily i James już otworzyli usta, aby coś powiedzieć, ale Harry uciszył ich jednym spojrzeniem. — Dodatkowo! Łajnobomby i miotła pójdą na śmietnik, a ja sam będę do Hogwartu przyjeżdżał i sprawdzał wasze prace domowe! – dodał Harry z groźną miną. Widząc jednak, że jego dzieci nie są zbyt przekonane, natychmiast dopowiedział: — Jeśli będziecie się tak zachowywać, poślę Stworka do szkoły!
Oboje spojrzeli z przerażeniem na swojego ojca, to na skrzata i znów na ojca. Westchnęli, mruknęli pod nosem jakieś przeprosiny, ciągle spoglądając na siebie nawzajem z niesmakiem. Jednak ich solidarność wróciła, kiedy na dół zszedł Albus, zwabiony znajomymi krzykami. Widząc swojego brata, Lily i James roześmiali się po raz kolejny. Harry podrapał się po głowie, nieco zdezorientowany, po czym uciszył swoje dzieci jednym spojrzeniem.
— Normalnie cyrk – mruknął zirytowany pod nosem, wyciągając różdżkę. Wymówił zaklęcia, a Albus z goblina przemienił się w człowieka. — Kto go zamienił? – spytał zdenerwowany Harry, a Lily natychmiast wskazała na brata. James spojrzał na nią z niedowierzaniem.
— Ty ruda małpo – powiedział, mrużąc groźnie oczy. Młoda Potter uśmiechnęła się niewinnie i wstała. Już zamierzała pobiec do swojego pokoju, gdy zatrzymał ją ostry głos ojca:
— A ty gdzie się wybierasz? Nie powiedziałem, że możesz iść.
Lily posłusznie powróciła na swoje poprzednie miejsce i spojrzała na ojca ze złością. Zrobiła naburmuszoną minę i skrzyżowała ręce na piersi.
— Czy wy naprawdę tak bardzo chcecie dostać szlaban?! – spytał zdenerwowany Harry. — Nie myślcie sobie, że kara was ominie, bo dzisiaj jest pierwszy dzień szkoły! Bijatykę mogę przełknąć, ale ile razy wam powtarzałem, żeby nie bawić się kosztem Albusa?!
— Ale to James – powiedziała oburzona Lily, ale natychmiast zamilkła pod ostrym spojrzeniem ojca. Zmrużyła tylko oczy i obrażona wbiła wzrok w podłogę.
— Powiem dyrektorowi, żeby wymyślił dla was jakąś karę – odezwał się po chwili Harry, a James i Lily spojrzeli na niego z niedowierzaniem.
— Ale powiedziałeś…
— Jeśli jeszcze raz się pobijecie, to Stworek pojedzie z wami do Hogwartu, ale Albus to całkiem inna sprawa – przerwał Jamesowi Harry. Młody Potter prychnął i opadł na oparcie kanapy zrezygnowany. Lily jęknęła. Oboje spojrzeli groźnym wzrokiem na Albusa, który spojrzał na nich z wyższością i pobiegł do swojego  pokoju po rzeczy.
 — Zobaczmy… Jest już dziesiąta trzydzieści! O jedenastej odjeżdża pociąg! Idźcie po swoje rzeczy – nakazał Harry, spoglądając na zegar wiszący na ścianie. Lily i James zbladli, patrząc na siebie przerażeni. — Jesteście spakowani, prawda? – spytał, widząc miny swoich dzieci. Zmrużył groźnie oczy, a James i Lily spuścili wzrok i mruknęli coś pod nosem.
— To co, idziemy? – spytała Ginny, wchodząc do salonu. Zdjęła rękawice ubrudzone jakąś czarną mazią. Właśnie skończyła polerowanie swojej miotły, a i tak nadeszła godzina, o której powinni opuścić dom.
— Oni się nie spakowali – oświadczył zirytowany Harry, patrząc z wyczekiwaniem na swoją żonę. Ginny podrapała się po głowie i westchnęła. Spojrzała na zdenerwowanego męża, to na dzieci, znów na Harry’ego.
— Macie dwadzieścia minut – Ginny zwróciła się do Lily i Jamesa, którzy natychmiast zerwali się z miejsca i pognali na górę. — Chcesz kawy? – spytała pani Potter. Harry kiwnął głową, po czym usiadł przy stole. Złapał się za głowę i jęknął, kiedy poczuł przeszywający ból. Ginny postawiła przed Harrym kubek z kawą, po czym wbiła w niego wzrok.
— Boli cię blizna? – spytała po chwili ciszy. Potter pokręcił głową i wziął łyk napoju.
— Voldemorta już nie ma – powiedział z poważnym wyrazem twarzy Harry. Ginny kiwnęła głową, ale wciąż wpatrywała się w męża z zainteresowaniem. — Nie wiem, co się dzieje. Może to jakaś reakcja na czarną magię – dodał, widząc minę swojej żony.
— Coś się zaczyna dziać? – spytała, marszcząc brwi. Harry westchnął i opadł na oparcie krzesła.
— Cóż, nie można powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mamy pewności, czy… – Harry urwał, patrząc porozumiewawczo na Ginny. Potter kiwnęła głową. — Jeśli pojawi się coś, co będzie silniejsze od Voldemorta… – Harry ponownie nie dokończył swojej myśli, bo nagle do salonu wleciał James na miotle. Potter poderwał się z miejsca z wyraźną wściekłością.
— James, złaź z tej miotły! – krzyknął Harry, grożąc Jamesowi palcem. Jednak młody Potter nic nie robił sobie z gróźb ojca. Jego celem było jak najszybsze spakowanie się, a nie mieli już dużo czasu, więc James postanowił przyspieszyć cały ten proces. Ginny wzięła kubek z kawą swojego męża, po czym wypiła to, co zostało. Siedziała spokojnie i obserwowała swojego syna na miotle, uśmiechając się lekko. Kiedy James zniknął na schodach, Harry usiadł zmęczony i westchnął.
— Kto będzie złym rodzicem, kiedy wrócą ze szkoły? – spytała Ginny rozbawiona.
— Rozstrzygniemy to podczas partii szachów. Co ty na to? – zaproponował Harry, uśmiechając się lekko. Ginny kiwnęła głową, po czym wskazała na zegar.
— Chyba powinniśmy się zbierać.

1 komentarz:

  1. Strasznie podoba mi się końcówka. Kontrastujesz codzienny, sielski obrazek z bólem blizny, który może zapowiadać przybycie nowego czarniksiężnika lub przebudzenie się jakiś innych, zapomnianych i złych mocy... Jestem strasznie ciekawa, jak to rozwiniesz
    http://nocturne.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń